poniedziałek, 16 listopada 2015

FINAL CHAPTER: Rozdział 13: I'm more than grateful for the time we spent

Harry's POV:

  Usłyszałem krzyk. Prawdopodobnie wydarł się z mojego własnego gardła, ale nie dałbym za to głowy. Wszystko to wydawało się iluzją, snem, z którego zaraz wybudzę się zlany potem.
   Boże, jak bardzo chciałbym, żeby tak było.
   Chciałbym powrócić do rzeczywistości, w której jest spokojnie, w której drzemy z Bieberem koty, i, cholera, nawet do tej, w której Camille mieszka u niego, jest z nim. Wszystko, byle by to, co działo się teraz, nie było prawdą.
   A prawda wyglądała tak, że klęczałem kilka metrów przed dziewczyną, miłością mojego życia, która nawet już nie przypominała Camille Farrelly.
   Leżała na boku, wszędzie wokół siebie miała żółte plamy wymiotów. jej ciało całe pokryte było czerwono-fioletowo-pomarańczowymi sińcami. Miała pod nienaturalnym kątem wygiętą stopę. A twarz? Twarz była najgorsza. Włosy tłuste, posklejane przez to, czym wymiotowała, cokolwiek to było. Była tak opuchnięta, że nie byłem w stanie zobaczyć jej lewego oka.
   Na szyi miała okropne, czerwone pręgi. Ktoś ją podduszał, na sto procent ten cały Ralph. Bóg wie, co to za człowiek.
   Pragnąłem móc ją przytulić i powiedzieć że wszystko będzie dobrze, ale obawiałem się, że sprawię jej ból samym dotykiem.
    Byłem kompletnie sparaliżowany. Nie mam pojęcia, ile czasu się w nią tak wpatrywałem. Nie wiem też, w którym momencie zacząłem płakać.
    Gdy wreszcie zdobyłem się na wypowiedzenie czegokolwiek, mój głos brzmiał tak metalicznie, jakbym nie odzywał się przez rok.
   - Camille, tak bardzo mi przykro.
  Dziewczyna uchyliła lekko wargi na dźwięk moich słów i wydała z siebie jakiś niezrozumiały dźwięk.
  Wiedziałem, że nic tym nie zdziałam. Cały się trząsłem. Wyciągnąłem telefon i wybrałem numer  Justina.
   Nie odebrał, więc bez konsultacji z nim, wybrałem numer na pogotowie. Nie obchodziło mnie, jak wytłumaczę się z włamania. Nic nie miało teraz znaczenia. Nawet nie wiem, czy Camille to przeżyje...
   Łkałem jak dziecko, rozmawiając z kimś po drugiej stronie słuchawki, ale nie dbałem o to. Mój świat był na krawędzi.

Justin's POV:

   Fagas zaprowadził mnie do jednego ze stolików w kącie, na głównej sali, co wywołało we mnie mieszane uczucia. No bo jak, po co...? A nie jest tajemnicą, że temu człowiekowi nie wolno ufać pod żadnym pozorem.
    Ruchem ręki wskazał na miejsce naprzeciw niego, toteż zająłem je, cały czas bacznie go obserwując. Wyglądał...dziwnie. Inaczej. Jego wyraz twarzy był zmieszany, powiedziałbym wręcz, że zagubiony. Ale to był Rick, zagubienie go nie dotyczy.
   - Chciałbym ci coś wyjaśnić, ale oboje jesteśmy zbyt nerwowi, żeby się dogadać dlatego ustalmy coś. Ja mówię, ty milczysz i odwrotnie. Zero przerywania. - Powiedział rzeczowo.
   Odchyliłem się na krześle.
   - Kurwa, Dragon, czy to na serio ty? - Prychnąłem.
   - Morda. - Rzucił. Odchrząknął - Wierz mi lub nie, ale nie bawię się w bycie alfonsem z nudów. Mam... - Potarł wierzchem dłoni usta - Mam problemy.
   - Jak każdy. - Syknąłem.
  - Kurwa, stary, proszę o tak wiele? - Westchnął, a ja uniosłem ręce, potwierdzając, że będę cicho.
  - No więc - Kontynuował. - Jak już mówiłem, zanim mi to zakłóciłeś, mam spore problemy. To długa historia, nie twój pierdolony biznes, więc nie będę się w nią zagłębiał, ale koniec końców doszło do tego, że zajmuję się taką a nie inną profesją. Ale to nie ja jestem szefem, wbrew temu, jak nazywają mnie szmaty. Ja też mam szefa, a on też ma szefa. Podlegam pod tak cholernie wpływowe osoby, że nie mogę sobie pozwolić na żadne, nawet najmniejsze błędy - Podniósł wzrok - I wtedy pojawiłeś się ty.
  Ostatnie zdanie wypowiedział tak pogardliwie, że obdarzyłem go jednym z moich firmowych uśmiechów.
   - Wszystko zjebałeś - Stwierdził. - Tym, że zabrałeś Farrelly. Wszyscy ją kochają. Ze wszystkich cieci pracujących na tym samym poziomie co ja, to własnie mnie zawsze wyróżniano, dzięki tej dziwce. Możesz sobie wyobrazić, jaka była ich reakcja, gdy oznajmiłem, że dopuściłem do jej ucieczki?
   Przekrzywiłem głowę, dając mu znak, żeby mówił dalej. Barman przyniósł nam piwa, mimo że nic nie zamawialiśmy.
   - Miałem przejebane. Musiałem się tak nagimnastykować, żeby dostać ją z powrotem... - Pokręcił głową, wlewając alkohol do gardła - Oczywiście, że zapłaciła mi za to, że uciekła. Ale szef był wściekły. Osobiście przyjechał do mojego domu, pierwszy raz, zwykle wysyłał ludzi. I było jeszcze gorzej.
   Poczułem, że robi mi się gorąco na dźwięk jego słów. Mój organizm tak reaguje na strach. Zacisnąłem pięści, próbując się uspokoić.
    - Bieber, myśl sobie o mnie co chcesz, gówno mnie to obchodzi - Kontynuował. - Ale ona naprawdę jest wyjątkowa. Myślę, że ją kocham, w jakiś swój własny, pojebany sposób. Ale kocham. - Zaśmiał się niezręcznie - Cholernie dziwnie to brzmi, gdy wypowiada się to na głos.
   Otworzyłem usta, żeby powiedzieć mu, co myślę na temat jego gównianego wyznania, ale uniósł rękę uciszając mnie.
   - Nie musisz nic mówić - Zapewnił. - Rozumiem. Ale to prawda. A teraz to nawet nie wiem, czy ta suka żyje.
  Zagotowałem się. Przysięgam, że poczułem taki mętlik, jakiego jeszcze nigdy nie doświadczyłem. Jego słowa trafiały do mnie dokładnie tak, jak tego chciał, jestem tego pewien. Ale o to nie dbałem, złość przejęła kontrolę.
   Uderzyłem pięściami w stół, wstając. Wylałem piwo, możliwe, że oblało mi ubranie, nie wiem. Obraz wiruje mi przed oczami.
   Doskakuję do Ricka i chwytam go za koszulę, rozdzierając nieumyślnie materiał. Podnoszę go i przyciskam do ściany.
   - Gdzie ona, kurwa, jest?
   Słyszę pisk jakiejś kobiety, a potem w moich uszach bębni szyderczy, pogardliwy śmiech Ricka. Nie wiem, czy śmiał się tak długo, czy mój wkurwiony mózg tak to zapamiętał, ale zdenerwował mnie tym jeszcze bardziej.
   Coś jeszcze powiedział. Nie pamiętam co, nie dotarło to do mnie, ale wtedy wyprowadziłem pierwszy cios. Tłukłem go, dopóki nie osunął się na ziemię, a ja razem z nim. Ktoś złapał mnie za ramię, co tylko zwiększyło mój apetyt na dojebanie Dragonowi. Wyrwałem się i doskoczyłem do ofiary. Biłem go na oślep, niewiele zresztą widziałem. Widok wszystkiego zupełnie mi majaczył.
   Wtedy poczułem na sobie kilka par rąk i nie mogłem się już dłużej przeciwstawiać. Skutecznie odciągnęli mnie od Ricka. Mogę przysiąc, że ktoś oblał mnie wiadrem wody, jestem tego prawie pewien. To pierwsza rzecz, jaką pamiętam, odkąd trochę ochłonąłem. To wtedy sprawdziłem telefon, miałem kilka nieodebranych połączeń od Stylesa i od niego również wiadomość o treści "xdfcvhbjkml,;"
   Cokolwiek to miało znaczyć.
   Oddzwoniłem, nie zważając na wszystkich wpatrujących się we mnie ludzi.
   Harry był roztrzęsiony. Płakał, błagał, żebym przyjechał. Powiedział, że jest w domu Ricka. Toteż wybiegłem i skierowałem się prosto w tamtą stronę. Dalszą część historii już znacie.

*****

   Funkcjonariusze Wright i Adams wpatrywali się w Biebera z beznamiętnymi wyrazami twarzy. Chcieli wyciągnąć z niego, co tak naprawdę się stało, ale on w kółko powtarzał tę samą historię.
   - Więc twierdzisz - Upewnił się Robert Wright - że nie pobiłeś Camille Farrelly, mimo że zdarzyło ci się raz podnieść na nią rękę w przeszłości?
  - Nie, kurwa, do jasnej cholery, nie jestem pierdolonym katem! - Wrzasnął Justin, waląc skutymi rękoma w stół. Wydawałoby się jednak, że zrozumiał, że jego wybuchy są niewskazane, bo położył głowę na blacie i zaczął bardzo głęboko oddychać.
  - W dodatku masz problemy z panowaniem nad sobą. Słuchaj, młody - Wright usiadł naprzeciw niego - Wszystko wskazuje na twoją winę. Porwałeś ją, uciekła, więc ją znalazłeś, pobiłeś i podrzuciłeś do jakiegoś mieszkania, żeby pozbyć się winy, ale fakty nie kłamią. - Uśmiechnął się smutno.
  - Ale ja...Ale... - Potarł czoło. - Poza tym, to nie jest jakieś mieszkanie. To był jej alfons. Ona tam mieszkała, one wszystkie tam mieszkały...
  - Bieber. - Wtrącił Jason Adams. - Rickon Bailey jest piekarzem. Mieszka sam. U niego w mieszkaniu nie znaleziono żadnych rzeczy, wskazujących na obecność jakiejkolwiek kobiety, a co dopiero kilku, jak uparcie twierdzisz.
  - Coś słabo szukacie - Warknął Bieber. - Nie jestem wariatem.
  Adams mrugnął porównawczo do Wrighta i oboje opuścili pomieszczenie. Gdy zamknęły się za nimi drzwi, stwierdził:
  - To na nic, dzieciak plącze się w słowach. Jest winny jak cholera, obronienie go będzie graniczyć z cudem.
   Na korytarzu czekała Samantha razem z Pattie, matką Justina. Gdy tylko zobaczyła policjantów, dobiegła do nich, o ile można nazwać człapanie na szpilkach biegiem.
   - I co, panowie? - Zapytała, chowając telefon do torby.
  - Nie możemy z panią o tym rozmawiać.
  Samantha przewróciła oczami.
  - A myślicie, że po co ją tu ściągnęłam? - Spytała, przyciągając matkę Justina do nich.
  Policjanci popatrzeli po sobie, po czym Wright odchrząknął i rzekł:
   - Przykro mi moje panie, ale to on.
  Obie zamknęły oczy, jakby próbując pozbyć się z głowy tego, co właśnie powiedział.
   - To niemożliwe - Zawyrokowała Pattie.
   - Co więcej. - Kontynuował - Wydaje nam się, że Justin może być chory...psychicznie.
   - Pan chyba oszalał! - Krzyknęła ze zdumieniem Samantha
   Adams przybliżył się do niej, ściszając głos:
   - Jak mam być szczery, to dzieciak pieprzy od rzeczy.
   Kobieta potarła dłonią oczy i wzięła głęboki oddech. Minęła co najmniej minuta, zanim podniosła na nich wzrok.
   - Panowie, ten chłopak za tydzień zaczyna trasę koncertową. Nie mogę pozwolić na trzymanie go w areszcie ani chwili dłużej.
   - Niestety nie ma pani na to wpływu.
  Powiedziawszy to, odeszli.
 
Dwa dni później.

  Justin chodził niespokojnie po celi. Była zdecydowanie za mała, zresztą, kompletnie nie był przyzwyczajony do takiego standardu życia, które do tej pory spędzał w swojej willi. Sam na sam ze swoimi myślami kolejny dzień, wykańczało go to. Non stop musiał powtarzać coraz to nowym ludziom tę samą historię, a i tak nikt nie chciał mu uwierzyć.
  Do pomieszczenia wszedł ubrany na czarno strażnik, a za nim Jerome. Widok przyjaciela wywołał uśmiech na jego twarzy, nie widział go już bardzo długo.
  - 10 minut - Oznajmił sucho strażnik i wyszedł.
  Wizyta Jerome'a była miłą niespodzianką, ale coś w nim było nie w porządku. Nie wydawał się sobą, był spięty.
   - Co jest? - Spytał Bieber żartobliwie. - Przecież nie pierwszy raz wsadzają mnie do aresztu.
  Jerome słabo odwzajemnił uśmiech.
  - No daj spokój. - Justin spoważniał. - Chyba nie wierzysz, że jestem winny? Przecież wiesz, że ją kocham. Fakt że mam słabą cierpliwość, ale w życiu bym jej nie skatował...Wiesz o tym, prawda? - Cisza. - Odpowiedz, kurwa!
   - Justin! - Zawołał Jerome, zamykając oczy. Podniósł ręce i złożył je jak do modlitwy. Trwał w takiej postawie przez kilkanaście długich sekund, podczas gdy przyjaciel czujnie go obserwował.
  W końcu podniósł na Biebera wzrok i oznajmił smutno:
  - Stary, przykro mi, ale ona zmarła godzinę temu.
  Justin otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale szybko z powrotem je zamknął. Jerome kontynuował:
   - Była dzielną dziewczyną. To i tak cud, że przeżyła tyle dni, ale dzisiaj nastąpił koniec. Jej organizm przestał walczyć. Przykro mi, stary.
   Mówił coś jeszcze, ale to już nie miało znaczenia. Gdyby w pomieszczeniu znajdował się ktokolwiek oprócz nich, kto mógłby obserwować sytuację z boku, zauważyłyby, jak Justin z sekundy na sekundę się kurczył. Wpatrywał się w jeden punkt, wielkimi, wytrzeszczonymi oczyma, a jego ciało powoli osuwało się na ziemię. W końcu padł jak długi i zaczął krzyczeć. Wrzeszczał tak długo, aż jego głos zmienił się w piszczenie, a potem w łkanie. Zwinął się i zaczął płakać jak dziecko, krztusząc się własnymi łzami. Potem zwymiotował. A potem ponownie, samą żółcią. Policzki Jerome'a również zrobiły się mokre, wtedy wybiegł z pomieszczenia. Nie mógł dłużej patrzeć, jak jego przyjaciel, jedna z najważniejszych osób w jego życiu, powoli idzie na dno. Choć oglądał to już niejednokrotnie, teraz było inaczej. Wiedział, że ten przypadek odmieni Justina na zawsze. Wiedział, że już nic nie będzie takie samo. I, co najgorsze, wiedział, że nie ma na to absolutnie żadnego wpływu.
  I ta myśl będzie go prześladować do końca życia. Do końca swoich dni będzie miał obraz Justina kurczącego się, gdy jego świat runął.


10 lata później.

  Idąc ulicą, Ally piła kawę, jednocześnie SMSem umawiając się na spotkanie. Jej życie było jak rollercoaster, poza tym, ciągle się gdzieś spieszyła.
  Nawet nie zauważyła, gdy na jednej z zatłoczonych ulic Chicago, weszła niechcący w jakiegoś mężczyznę. Odskoczyła przestraszona, jednak kubek z kawą zdążył już wylecieć i pokryć kurtkę owego człowieka.
  - O jeny, przepraszam bardzo, jestem taka zabiegana - Zaczęła się tłumaczyć, wycierając przechodnia kantem bluzki.
  - Proszę się nie przejmować. - Odpowiedział. Wyprostowała się. Znała ten głos. Minęło wiele lat odkąd ostatnio o słyszała.
   Spojrzała na twarz osoby i jej umysł ogarnęło tak wiele różnych uczuć, nie potrafiła już wyjaśnić, czy czuje się dobrze, czy źle.
   - Justin. - Szepnęła.
  Uśmiechnął się smutno.
  - Rozpoznałaś mnie, Ally.
  - Dziwię się, że ty mnie - Odpowiedziała.
  - Nie zapomniałbym mojej najlepszej tancerki z Believe.
  Wymienili się dużo szczerszymi uśmiechami. Aura jednak nie utrzymała się długo.
  - Tęskniłam za tobą - Wyznała. - Mogę cię przytulić?
  Zrobiła krok do przodu, ale on w tym samym czasie się cofnął.
  - Przepraszam. - Wydukała zmieszana, odgarniając włosy z twarzy.
  - Nie, to ja przepraszam. - Zapewnił, po czym opuścił wzrok. - Nie byłem dotykany przez żadną kobietę, odkąd ją straciłem.
  - Oh, no tak. - Ally przeczesała nerwowo włosy - Ile to już lat minęło? Dziesięć?
  - Dziesięć.
  Zapadło niezręczne milczenie. Justin odpalił papierosa. Patrzyli na buty, bojąc się podnieść wzrok, przez około minuty. Ally przerwała w końcu milczenie:
  - No i jak sobie radzisz bez niej, bez Camille?
  Dźwięk tego imienia wbił się w jego serce jak nóż. Za każdym razem tak było. Mimo, że minęło już tyle lat i nie rozmawiał o niej za wiele, to nadal było trudne. Odruchowo wciągnął więcej powietrza.
  - Żyję dalej. - Powiedział z taką prostotą, że Ally lekko się cofnęła. Wyjaśnił - Posłuchaj, myślę, że każdy na swojej drodze spotka tylko jedną prawdziwą miłość. Cam - Odchrząknął. Wypowiadanie tego imienia na głos było dla niego nieprzyjemne, ale postanowił, że to czas, aby się przełamać. - Camille Farrelly to była ta osoba dla mnie. Kochałem ją, kurwa, nadal ją kocham. Zawsze będę ją kochać. - W oczach zaszkliły mu łzy. - Ale muszę żyć dalej. Muszę być jak najlepszy dla niej. Muszę sprawiać, żeby była ze mnie dumna, nadal. Bo nieważne co się dzieje, ona zawsze przy mnie jest. Jedyna różnica to fakt, że nie mogę jej dotykać...Ale nadal jest obecna w moim życiu. - Uśmiechnął się smutno. - Teraz chociaż mniej mnie wkurwia.
   Ally trzęsła się warga, próbując nie wybuchnąć płaczem. Nie mogła nic powiedzieć, bo od razu by się rozkleiła. Ale Justin o tym wiedział i nie winił jej za to. Kiwnęła do niego tylko głową i odeszła. Idąc tak, od razu napisała do niego wiadomość.

   "Jestem z ciebie dumna".

  Justin odczytał to, gdy był w kwiaciarni. Uśmiechnął się sam do siebie i wybrał bukiet najładniejszych żonkili.
  Udał się prosto na cmentarz. Drogę na grób Camille znał lepiej niż do własnego domu. Zobaczył na ławce przed pomnikiem siedzącą przygarbioną osobę. Położył kwiaty na płycie i przysiadł się do mężczyzny. Od razu otoczył go ramieniem, a ten bez wahania przytulił się mocniej i zaczął szlochać w jego pierś. Justin go nie powstrzymywał. Dokładnie rozumiał. Siedzieli tak przed kilka minut, a Justin gładził go spokojnie po lokach.
   - Tak bardzo mi jej brakuję - Załkał mężczyzna.
  - Wiem, Harry - Odparł spokojnie - Mnie też. Cholernie mi jej brakuje.
  - Minęło już dziesięć lat - Kontynuował, mocząc jego kurtkę łzami - Czemu nie mogę już o nie zapomnieć? Czemu nie może dać mi spokoju? Boże, Camille, dlaczego nam to zrobiłaś?!
 - Bo widzisz, Harry - Zaczął Justin, wpatrzony w nazwisko FARRELLY wygrawerowane na pomniku - Za bardzo staramy się ściągnąć ją z powrotem, mimo że oboje wiemy, że to na nic. Musimy żyć dalej. Wiesz, że to ona dała nam cel. Czas zacząć go realizować.


________________________________________________


No to Saved my life dobiegło końca.
To póki co jedyne opowiadanie, które udało mi się skończyć.
Dziękuję każdemu kto je nie tylko czytał, ale również wręcz przeżywał, bez względu na to, w którym jest teamie :D :D
Bardzo się cieszę, że mogłam opublikować swoją pracę
I wypełnić wam nią czas
Kocham <3 

9 komentarzy:

  1. Co?!?
    Nie nie nie nie nie nie nie nie nie nie nie
    To się nie może tak skończyć! Nie pozwalam!
    Ale serio płakałam jak to czytałam piękne <3
    Może tak druga część? :D <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie możesz mi tego zrobić...W takim momencie?
    To najlepsze ff jakie czytalam <33

    OdpowiedzUsuń
  3. Boże.. popłakałam się :'( To takie smutne, a zarazem piękne. Naprawdę nie wiem co mi zrobiłaś, ale w tym oto momencie ryczę. Warto dodać, że bardzo żadko płaczę. Dobra no nic. Wspaniale piszesz i cieszę się, że postanowiłaś wstawić to ff. ♥ Napewno długo o nim nie zapomnę..

    OdpowiedzUsuń
  4. Chyba nie rozumiem.. dlaczego oskarżyli Justina? Dlaczego nie oskarżyli Harrego? Nie było go na miejscu? Spierdolił z miejsca wydarzeń ? Co się stało z Rickiem? Dobry pomysł na zakończenie.

    OdpowiedzUsuń
  5. WOW... Tyle się dzieje, że naprawdę WOW.
    Wszystko jest dobrze rozegrane i widać ,że masz pomysł.
    Przy twoim opowiadaniu w głowie mam wiele, wiele emocji i po prostu WOW...
    Chciałabym także zaprosić Cię do mnie :)
    Niall Horan to chłopak , który w wieku 19 lat zdaje sobie sprawę ze swojej odmienności. Zauroczony przyjacielem swojego brata skrywa w sobie ból i cierpienie przez widok swojej miłości z inną...z dziewczyną. Czy Harry zda sobie sprawę ze swoich uczuć? Czy będzie w stanie sobie poradzić ze swoimi uczuciami względem blondyna? A może będzie już za późno i osoba trzecia wtargnie w życie blondyna chcąc zabrać masę cierpień. Miejmy nadzieję, że Harry nie spóźni się ze swoją decyzją.

    memories-hs-nh.blogspot.com

    Pozdrawiam xx

    OdpowiedzUsuń
  6. Nieee, jeju nieee, dlaczego? Poplakalam sie:(

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie!!! Jak mogła umrzeć?! Boże, świetne.
    Zapraszam do mnie:
    http://czas-proroctwa.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  8. 37 years old Office Assistant IV Sigismond Borghese, hailing from Gimli enjoys watching movies like Colonel Redl (Oberst Redl) and Astronomy. Took a trip to Hoi An Ancient Town and drives a Ferrari 410 Sport. specjalne informacji

    OdpowiedzUsuń