Budzi mnie cholernie głośna wibracja telefonu. W takiej chwili najchętniej wyjebałbym go przez okno.
Przeciągam się, ale szybko przekonuję się, że to był błąd. Przy każdym ruchu bardziej boli mnie głowa. Czuję się, jakby ważyła ze sto kilogramów. Jednak powoli podchodzę do telefonu i odbieram, zanim mógł przestać wibrować.
- Mhm - Rzucam, wolną ręką przecierając oczy.
- Co ty sobie wyobrażałeś, ignorując moje połączenia, gówniarzu?! - Słyszę tak głośne krzyki Samanthy, że muszę odsunąć telefon od ucha - Haruję tu za trzech, a tobie jest wszystko jedno, jak zwykle!
- Ucisz się, kurwa - Syczę.
Słyszę ciche prychnięcie i mimowolnie przewracam oczami.
- Otrząśnij się, Justin, zanim będzie za późno - Rzuca spokojniej - Dobrze wiesz, że niełatwo jest się podnieść z dna. Ale nie po to dzwonię - Odchrząknęła - W sprawie tych odwołanych przez ciebie koncertów, no cóż, masz szczęście, bo udało mi się dogadać z organizatorami wszystkich trzech show. Zdążyłam posprzątać twój bałagan na czas.
- Czekaj - Ożywiam się - Próbujesz mi powiedzieć, że...
- Odbędą się. - Kończy za mnie z wyraźną satysfakcją w głowie
Uderzam plecami w ścianę i biorę głęboki oddech, żeby się uspokoić.
- Czy ci się to podoba, czy nie - Dodaje, jakby czytała w moich myślach - Za dziewięć dni wyjeżdżamy. Bądź gotowy i ani mi się waż wykręcać żadnych numerów. Rozumiemy się?
- Tak, mamo. - Teatralnie przewracam oczami, jakby w ogóle mogła to zobaczyć.
- Nie adoptowałabym cię, nawet gdyby mi zapłacono - Rzuca, po czym rozłącza się.
Super. Ostatnie czego chcę to dobiegające z każdej strony krzyki przez kilka godzin. Ale Samantha jest nieugięta. Jak ta suka mnie denerwowała. Przez większość czasu traktowała mnie jak maszynę do robienia pieniędzy. Na początku nawet mi to nie przeszkadzało, ale z czasem wszystko wymknęło się spod kontroli. Aż doszliśmy do momentu, w którym nawet nie mogę wyjść z jebanego domu sam. Jak więzień.
Przeglądam wszystkie połączenia przychodzące, których nie byłem w stanie odebrać w ciągu ostatnich kilku...nastu godzin, szukając w nich Camille. Ani śladu. Za to mam dwanaście połączeń od Stylesa.
Styles.
Camille.
Mrużę oczy, próbując przypomnieć sobie ostatnie wydarzenia. Trwa to nie dłużej niż kilka minut, gdy uświadamiam sobie, że ten kutas był w moim domu.
Czego chciał...?
Pamiętam fragmenty jego słów, ale każde wspomnienie jest mgliste.
"Nie masz prawa posądzać jej za to, że wybrała mnie".
Tak powiedział, daję słowo, że tak powiedział. Nie ma pojęcia, wcale go nie wybrała. Nigdy go nie wybierze. Jest moja i tylko moja.
"Camille jest w poważnym niebezpieczeństwie".
Na wspomnienie tego zdania ogarnia mnie panika. Sam już nie jestem pewien czy to sobie wymyśliłem czy naprawdę tak było, ale i tak wybiegłem z pokoju, zapominając na chwilę o bólu głowy.
- Cam! - Krzyczę.
Wbiegam do jej pokoju, ale nie zastaję żywej duszy.
Sprawdzam też kuchnię i łazienkę.
- Camille do cholery jasnej!
Każda próba wołania kończyła się tak samo. Nie ma jej w domu. Przecież zostawiłaby mi wiadomość...
Nie po tym, jak nazwałem ją dziwką, podpowiada mi sumienie.
Nagle jednak moim ciałem zaczyna wstrząsać złość, gdy przychodzi mi do głowy, że może być u Stylesa. Zaciskam pięści, próbując opanować emocje, ale to nie jest tak proste, jak się wydaje.
- Ja ją chyba zamorduję - Warczę sam do siebie, wybierając numer tego kudłatego pajaca.
Camille's POV:
Czuję, że ktoś lekko szarpnie mnie za ramię, co powoli zaczyna mnie wybudzać. Już nie pamiętam, czy zemdlałam, czy zasnęłam, a obie opcje są możliwe. Odkąd znów jestem w piekle, straciłam poczucie czasu.
Słyszę, jak ktoś bardzo cicho powtarza moje imię, szturchając ramię. Zdecydowanie nie ma pojęcia, ile bólu mi to sprawia. Jeszcze nie mam siły, by odzyskać całkowitą przytomność, więc szepczę krótkie, błagalne:
- Proszę.
- Ricka nie ma - Odpowiada głos, równie ściszony, co od razu daje mi energicznego kopa
Otwieram oczy, żeby móc zobaczyć, z kim mam przyjemność. Leżę na podłodze w kałuży wymiotów, to jako pierwsze rzuca mi się w oczy, ale nie dbam o to w tym momencie. Widziałam, że znajdowałam się w mieszkaniu Ricka, tuż za wielką czerwoną kanapą, rozpoznałam to miejsce. Nade mną klęczała Ashley, wpatrując się w moją twarz swoimi z natury wielkimi, przestraszonymi oczami. Przeniosłam wzrok z niej na moje nogi i zasłoniłam usta, chcąc powstrzymać się od szlochu. Byłam cała w czerwono-fioletowych sińcach. Ashley pokiwała smutno głową.
- Gdzie jest... - Wykrztusiłam.
- Pojechał do klubu, powiedział, że wróci za godzinę - Odpowiedziała - Zabiłby mnie, gdyby się dowiedział, że tu z tobą jestem.
- Jak to? Co... - Miałam tak wiele pytań, ale godzina to w gruncie rzeczy mało czasu, gdy jesteś porwana i skatowana - Ashley musisz mi wszystko po kolei opowiedzieć. Mam straszne luki w pamięci.
- Szef bardzo się zdenerwował jak cię mu zabrali - Wyjaśniła - Wyżywał się na nas wszystkich, ale najbardziej na Teresie, nie wiem, czemu. Powiedział, że wrócisz...- Zawahała się. - A jeśli nie to cię znajdzie i zabije.
Wciągnęłam powietrze, co również sprawiło mi ból, a dziewczyna kontynuowała:
- I cię znalazł. Nie wiem jak, ale kiedyś wrócił tu z tobą. Spałaś. Wszystkie się zdziwiłyśmy, a on wtedy położył cię na ziemi i zaczął kopać. Obudziłaś się tylko na chwilę, a potem znowu zasnęłaś, a on nadal cię kopał i kopał...
Oh, Ashley, jesteś taka naiwna...
- A potem dzwonił do kogoś i groził, że cię skrzywdzi, jeśli...
- Pamiętam! - Prawie krzyknęłam - Pamiętasz, jak nazywała się osoba do której dzwonił?
Tancerka złapała się za podbródek w geście zamyślenia. Gdy już miałam zrezygnować, rzuciła:
- Mówił do niego Styles.
O Boże...
- Muszę się stąd wydostać - Podsumowałam odkrywczo.
- Nie możesz - Odpowiedziała smutno - Nie pamietasz, że Rick zawsze zamyka drzwi na klucz jak wychodzi? Poza tym, on cię zabije, jeśli znowu odejdziesz
- Zabije mnie, jeśli nie odejdę - Warknęłam.
Zaparłam się rękoma, próbując wstać, co zakończyło się krzykiem bólu. Nie jestem w stanie nawet powiedzieć, co boli mnie najbardziej. Zastanawiam się, ile kości mi połamał, co przeraża mnie jeszcze bardziej.
- Masz jakiś telefon? - To jedyne, co przychodzi mi do głowy.
- Ja? Nie, ale... - Spojrzała w dół, po czym tak szybko podniosła wzrok z powrotem na mnie, że poczułam ciarki. Uśmiechała się.
- Tam stoi stacjonarny - Wskazała palcem na blat.
- Nie dosięgnę do niego - Jęknęłam - Ashley, czy mogłabyś wykonać dla mnie połączenie?
Widziałam na jej twarzy strach, ale nie przyznała tego. Pokiwała głową ledwo zauważalnie, bez słowa wstała i chwyciła słuchawkę.
Zdobyłam się na uśmiech i podyktowałam z pamięci numer Justina i treść, jaką ma mu przekazać. Oczywiście, nie wspominałam jej, do kogo należy numer, bo by oszalała jak każda typowa fanka. Obawiam się reakcji Biebsa, pamiętam naszą ostatnią rozmowę i w danej sytuacji pewnie zadzwoniłabym do Harry'ego, ale nie mogę sobie przypomnieć jego numeru.
Ashley stała bez ruchu przez chwilę. Nagle niespokojnie się poruszyła i zmieszana wydukała:
- Ja...yyy...Camille...
Podrapała się po głowie.
- Proszę pana, nie mam czasu. Camille jest tutaj, u Ricka, ale on ją bije, a ona całymi dniami wymiotuję albo śpi, nic poza tym. Chciała z panem rozmawiać, ale nie może wstać i...
Mówiła jednym tchem, ale Justin (jeśli to faktycznie on odebrał) najwyraźniej jej przerwał. Wyraz twarzy Ashley szybko zmienił się w przygnębiony.
- Nie, proszę pana...Ale...Ale...Bo on ją zabije...I pana też zabije i....halo?
O nie, nie, nie, proszę....
- Rozłączył się. - Potwierdziła moje najgorsze myśli, choć wcale nie musiała. Nie powstrzymywałam dłużej łez.
Justin's POV:
No odbierz, poganiałem go w myślach. Już czułem, że cały się trzęsę, ale nie przywiązywałem do tego wagi. Ktoś musi mi wyjaśnić, co tu się dzieje.
- Styles. - Odebrał formalnie.
- Jak ty masz, kurwa, czelność przychodzić do mojego domu i mówić mi, że wybrała ciebie? - Wrzasnąłem. Na dźwięk jego denerwującego głosu zagotowała się we mnie krew.
- Dzień dobry, Justin. - Powiedział spokojnie. Wiem, że mnie testuje, ale gówno mnie to obchodzi.
- Masz mi ją natychmiast przywieźć, rozumiesz? Jest moja, nie masz do niej żadnego prawa...
- To może sam sobie po nią przyjedziesz? - Z udawanym zdziwieniem dodał - Oh, zapomniałem, że nadal masz alkohol we krwi.
- Wal się.
- A nawet, gdybym chciał...Nie ma jej u mnie.
- Jak to? - Zdezorientował mnie.
- Myślisz, że fatygowałem się wczoraj do ciebie, żeby załapać się na piwo? - Rzucił sarkastycznie. - Nie, miałem do omówienia ważną sprawę, ale twój stan nie nadawał się do żadnej formy komunikacji.
Uderzyłem się dłonią w czoło. Ten kretyn mnie denerwuje, ale ma rację.
- Do rzeczy - Ponagliłem, chcąc odbiec od tematu.
- Dostałem wczoraj dziwny telefon. Głos mnie obrażał...
- Nic dziwnego - Wtrąciłem.
- ...i powiedział - Nie zraził się obelgą - Że ma Camille. - Zesztywniałem. - Normalnie bym mu nie uwierzył, ale usłyszałem jej krzyk.
- Co ty pierdolisz... - Pokręciłem głową, pocierając oczy. Nie wiem, czy sobie ze mnie żartuje, czy to jakiś rodzaj manipulacji, ale cokolwiek robi, udało mu się. Zaniepokoił mnie.
- Dobrze wiesz, że rozpoznałem jej głos. Znam ten dźwięk.
- Nie baw sie w pieprzonego bohatera - Syknąłem. - Czego chce? Zapłaciłeś mu?
- Nic nie chce - Skonfrontował. - W tym właśnie problem. Powiedział, że ona musi cierpieć za to, że uciekła. Justin, czy ona mówiła ci o jakiś problemach?
Zignorowałem fakt, że powiedział do mnie bez nutki sarkazmu po imieniu, co w każdych innych okolicznościach byłoby szokiem. Wiedziałem więcej od niego i bardzo mnie to satysfakcjonowało. To ten fagas z klubu, co kazał jej się puszczać.
Nigdy nie powinienem był pozwalać jej wyjść z domu. Nie powinienem był się z nią kłócić ani jej uderzyć. Przysięgam, że jeśli uda mi się ją odzyskać, w życiu już nawet nie podniosę na nią głosu. Potrzebuję jeszcze jednej, ostatniej szansy...
- Jesteś tam? - Głos Harry'ego wyrwał mnie z zamyślenia.
- Wiem, kto ją ma - Uciąłem. - Ale nie wiem, gdzie.
- Co? Bieber, jadę do ciebie.
- Nie trzeba... - Naprawdę chciałem się pozbyć tego natręta.
- Siedzimy w tym razem - Powiedział i rozłączył się, zostawiając mnie zdziwinionego, że podniósł na mnie głos. Styles, niby taki spokojny, niepozorny chłopak. Uśmiechnąłem się sam na siebie, ale szybko wróciłem na ziemię. Po raz kolejny już dzisiaj usłyszałem melodię dobiegającą z mojego telefonu. Czy dzisiaj mamy światowy dzień dzwonienia do Biebera?
Nie znałem numeru, ale odebrałem.
- No? - Rzuciłem niechętnie.
Po druiej stronie usłyszałem dziwny, nieco zbyt długi szelest, po czym odezwał się cichy, kobiecy głos. Dziewczyna wydukała zmieszana:
- Ja...yyy...Camille...
No, zajebiście, jakaś fanka zdobyła numer? Przewróciłem oczami. Nienawidzę, gdy to robiły i, choć takie sytuacje zdarzały się bardzo rzadko, miałem ich już serdecznie dosyć. Ale czemu powiedziała to imię...Camille...Czyżby ten kudłaty kutas już zdążył donieść o niej mediom? To takie typowe...A te psycholki od razu muszą wszystko wiedzieć. Masakra.
- Zły numer, nie zawracaj mi więcej gło...
Przerwała mi i niemal jednym tchem rzuciła dużo informacji, które podobno powinienem zapamiętać. Kołowało mi się w głowie, bo użyła imienia Ricka, a o tym nie wspominałem Stylesowi, więc nawet gdyby chciał donieść mediom, nie miałby sposobu.
Gdy powiedziała, że ją katuje, zamknąłem oczy. Nie mogłem tego dłużej słuchać, a mój skacowany umysł nie był w stanie kodować informacji tak szybko.
- Czekaj, co ty pieprzysz?
Dziewczyna zawahała się ponownie. Powiedziała coś, co miało być zapewne groźbą...że mnie zabije? Coś w tym stylu. Tak czy inaczej, zareagowałem śmiechem, bo w tym momencie wszystko stało się jasne. Camille chce dać mi nauczkę, więc nasłała koleżankę i jakiegoś faceta, żeby zadzwonili do mnie i Stylesa. Chce, żebym zaczął się martwić i o nią zawalczył. Ale nie ze mną te numery, za szybko przejrzałem jej grę.
Głupia suka.
stresuje sie podczas czytania tego ff xD Ale kocham i czekam na dalej <3
OdpowiedzUsuńPIOSENKA Z TYTUŁU <33333
OdpowiedzUsuńTo ff jest wszystkim
nie kończ go tak szybko :*
Muszę niestety, całość już jest od dawna napisana, nie będę zmieniać tekstu, bo bym się pogubiła :(
UsuńJezu ale Justin jest głupi....
OdpowiedzUsuńJezu ale Justin jest głupi....
OdpowiedzUsuń